Jak łatwo się w tym miejscu domyślić dalsza i znaczna część filmu, to walka o pozycję taty między dwoma nieprzepadającymi za sobą mężczyznami. I sam w tym miejscu przyznaję, że opis słowny tego filmu brzmi całkiem zachęcająco i zapowiada przyjemną, familijną i – najprawdopodobniej - zabawną rozrywkę. W rzeczywistości jednak humor oraz jakość rozrywki, jaką proponuje „Tata kontra Tata”, schodzi do poziomu prymitywu z epoki maczug.
Kluczowe i kulminacyjne momenty tego filmu to te, kiedy pies „załatwia się” na podłogę, kiedy „figluje” z poduszką, kiedy lekarz ma ubaw z za małych jąder naszej bezpłodnej głowy rodziny, a jego towarzysz nawet ściąga spodnie, żeby je porównać, a także, kiedy cała klinika patrzy, jak nasz nieszczęśnik próbuje oddać nasienie do pojemnika… I, proszę uwierzyć, nie należę do ludzi nazbyt sztywnych, którzy nie wiedzą, co to śmiech. Ba! Ja i z tego nasienia potrafię się czasami prymitywnie śmiać, jednak zdecydowanie bardziej zabawna wydaje mi się (przykładowo) sytuacja, w której, jak niegdyś, Leslie Nielsen oddaje to nasienie wspomagając się oglądaniem… „Spartakusa”(!), aniżeli sam fakt oddawania.
Z drugiej strony nie zdumiewa fakt, że w Stanach ten film zobaczyło już kilkadziesiąt milionów ludzi. W końcu już jakiś czas temu wkroczyliśmy w erę kina, w którym szybki seks, tania sensacja, duże pieniądze i męskie jądra sprzedają się wyjątkowo dobrze.
Ocena: 2/10